Mam na imię Patrycja

...prawdą jest, że od zawsze byłam ideologicznie związana z ekologią, lecz mojemu sercu bliskie było gotowanie...

Brak danych
Teneryfa

Na tropikalną hiszpańską wyspę poleciałam z moją wspaniałą siostrą.

Był to bardzo spontaniczny wypad zorganizowany właśnie przez nią, dlatego też tym razem nie miałam żadnego planu zwiedzania, poszłyśmy na żywioł.

Wycieczka obejmowała 7 dni koszt na 2 osoby to dość wygórowana cena, bo 2000 euro. Przy wyżywieniu HB. Natomiast bardzo bogata oferta gastronomiczna i przepiękne hotelowe wnętrza, basenem zlokalizowanym na dachu z widokiem na ocean, dobrze wyposażona siłownia oraz wspaniała lokalizacja zdecydowały o dobrym stosunku ceny do jakości.

Było tak… Po przylocie zameldowałyśmy się w przepięknym hotelu Colon Guanahani położonym w miejscowości Costa Adeje, miejsce niezwykle klimatyczne. Muszę koniecznie powiedzieć, że pokoje tam były wyposażone w eleganckie nietuzinkowe meble w kolonialnym stylu. Wystroje wszystkich pokoi w tym hotelu nie były powtarzalne, jak to zazwyczaj wygląda w sieciówkach. Już od wejścia zaskoczyło nas lobby, w którym stały eksponaty lokalnej kultury w postaci wazonów z przepiekanej porcelany, na ścianie natomiast wisiała kompozycja, która ukazywała zbiór tak jakby wykutych w skale pieczątek, tworzących jakiś alfabet. Nazwa hotelu również ma charakter historyczny, ponieważ pochodzi od wyspy, na której w 1493 r. podczas pierwszej swej wyprawy po Oceanie Atlantyckim wylądował Krzysztof Kolumb. Pierwszy człon nazwy, czyli Guan występuje też w tutejszym określeniu „Guan Chinek”, co dla Kanaryjczyków oznacza to „Człowiek tutejszy”. Wszystko natomiast prowadzi do Guanczów, czyli ludności zamieszkującej wyspy Oceanu Atlantyckiego. To tylko namiastka ciekawostek związanych z samą wyspą, do których dotarłam właśnie dzięki analizie nazwy hotelu. Zachęcam do zapoznania się z jej historią, jest jeszcze wiele interesujących faktów, o których nie wspomniałam.

Wracając do naszego pobytu, koniecznie muszę opisać kuchnie, której miałyśmy szanse tam skosztować. Szczególnie po tym względem była to wspaniała podróż. Pierwszy raz spotkałam się z tak bogatą ofertą gastronomiczną samego hotelu. Forma HB obejmowała bufet, na którym było już przygotowanie dania, ale również ogromny wybór surowych ryb i mięsa, które Szef kuchni osobiście, przyrządzał na twoich oczach. Przystawki to wspaniałe, głównie kozie sery oraz finger foody podawane na muszelkach lub w innych wymyślnych formach. Często pojawiało się też sushi, które z uwagi na dostęp do świeżych owoców morza smakowało wybornie, pomimo iż pochodzi z innego zakątku świata. U szefa kuchni praktycznie każdego dnia zamawiałam na świeżo przyrządzane krewetki i kalmary, które skąpane były w zielonym sosie mojo verde, którego podstawowy skład to czosnek, oliwa i świeże zioła. Zapytałam kucharza i zdradził mi sekret, że jego marynata dodatkowo zawiera białe wino. W lokalnych restauracjach jako tapas również miałam okazję spróbować tych samych owoców morza w innym wydaniu. Doprawiano je sosem mojo rojo. W jego składzie, który oprócz składników, z których składa się jego „zielony przyjaciel”, dodatkowo zawiera paprykę i pieprz co powoduje, że ma kolor czerwony i jest naturalnie pikantniejszą wersją. Nie mogę pominąć wspaniałych ryb, pieczonych olbrzymów takich jak zębacz czy tuńczyk przyrządzanych w całości, których można było skosztować na kawałki. Tuńczyk jest mi już dobrze znany. Dużych świeżych okazów próbowałam już, będąc w Turcji natomiast Zębacz w takim wydaniu to była dla mnie nowość. Na talerzu wygląda absolutnie zaskakująco, można u niego zaobserwować wystające z paszczy wielkie zęby. W smaku ma bardzo dobre mięso, pomimo dużego rozmiaru nie było tłuste, jak to zazwyczaj bywa u większych ryb. Konsystencją przypominało mięso z Dorsza atlantyckiego. Muszę przyznać, że było to najlepsze wydanie kuchni morskiej. Wspaniałe przyprawy w połączeniu ze świeżymi produktami nadały jej niepowtarzalny już nigdzie smak. Kolejne danie, które zasługuje na polecenie, to duszony królik. Zazwyczaj podawany w towarzystwie papas arrugadas, czyli lokalnych nieobranych ziemniaków ugotowanych w „morskiej wodzie”. Na uwagę zasługuje również znakomicie przyrządzana tam wołowina. Steki były podawane w idealnej wielkości, nieco cieńsze niż te, do których przywykłam w Polsce. Osobiście lubuję się w stopniu wysmażenia medium, ale tam świetnie  smakował mi również well done. Mięso było bardzo delikatne i mięknie. Kończąc część kulinarną, muszę jeszcze wspomnieć o słodkościach. Polecam spróbować lokalnego deseru Quesillo przypominającego sernik na zimno z polewą karmelową. Na uwagę zasługiwał też Huevos moles, odpowiednik naszego kogla-mogla z cynamonem. Ogólnie w deserach stosują dużo cynamonu i migdałów, które ja wręcz uwielbiam. Nie omijają też cytrusów, których z uwagi na wspaniały klimat mają tam pod dostatkiem. Jest jeszcze jedna rzecz, która smakowała absolutnie wyjątkowo. Był to koktajl pina colada, zasługą tego były świeże ananasy. Lekko kwaśne owoce, równoważyły dość słodką recepturę tego napoju. Mówiąc o napojach, muszę dodać, że dobra butelka wina mieściła się tam w cenie kilku euro. Naturalnie pomimo ograniczonego bagażu znalazłam miejsce na jedną butelkę. Nie wspominałam o tym wcześniej, ale z każdej podróży przywożę coś do mojej prywatnej piwniczki.

Myślę, że temat gastronomi opisałam dość obszernie i już samo to powinno zachęcić do odwiedzenia tego miejsca. Zapewniam Was, to nie wszystko, czego możecie tam doświadczyć. Sama po powrocie uznałam, że 7 dni to stanowczo za mało, aby zgłębić tajemnice tego miejsca. Wyspa charakteryzuję się wspaniałym tropikalnym klimatem, wysoka wilgotność sprzyja rozwojowi cudowniej roślinność. Z racji tego, że jest bardzo zadbana, to piękne ogrody oraz roślinność dziko rosnąca ukazują się naszym oczom na każdym rogu. To właśnie zachęciło mnie do odwiedzenia cudownego Loro Parku położonego na północy Puerto de la Cruz. Do tego miejsca udałam się z lokalną wycieczką, dzięki temu nie martwiłam się o transport, a i bilet z racji wejścia grupowego był tańszy. Polecam skorzystać z lokalnych biur, mają niższe ceny niż u rezydentów. My za osobę zapłaciłyśmy 55 euro. Przyznam, że od dawna już stosuję taką metodę, lokalne biura żyją wyłącznie z tego, więc ich oferty są często wzbogacone w dodatkowe atrakcje, aby przyciągnąć turystów. Domyślam się, że mogą pojawić się tu obrońcy zwierząt, bo ten park tworzą nie tylko rośliny, ale głównie zwierzęta. Zacznę więc od tej kwestii. Park powstał w 1972 r., założycielem był Wolfganga Kiesslina, a jego główną ideą było zorganizowanie domu dla zagrożonych gatunków roślin i zwierząt. Faktycznie udało się mu stworzyć miejsce, w którym warunki są bardzo zbliżone do naturalnych, dzięki ogromnej powierzchni fauna i flora mogła rozwijać się tam bez żadnych zarzutów. Wolfgang wiedział bowiem, że naturalne środowisko jest niezbędne, aby rozmnażać zagrożone gatunki a jednoczenie chronić zwierzęta odebrane kłusownikom przed dodatkowym szokiem, który z pewnością będzie powodowało zamknięcie ich w małej przestrzeni. Ciekawostką jest, że na początku park miał być prywatną posiadłością, natomiast dopiero później stwórca postanowił się nim podzielić. Co prawda teraz jest jedna z głównych atrakcji turystycznych i odbywają się tam pokazy zwierząt, które z pewnością dla niektórych będą powodem do niezadowolenia. Nie jestem z wykształcenia ani botanikiem, ani weterynarzem i może nie znam się na tym aż tak doskonale, ale widziałam na własne oczy, że zwierzęta żyją tam w tak cudownych warunkach, że wykonują te zadania dosłownie z uśmiechem na mordce. Przed każdym pokazem na wielkich telebimach wyświetlane są również ich historię, często bardzo smutne ukazujące fakt, dlaczego nie mogły już wrócić do swojego naturalnego środowiska. Mnie to wystarczyło, aby zgodzić się z tym i polecić to miejsce. Uwierzcie, że to, czego tam doświadczyłam, zostało w mojej pamięci. Dla przypomnienia często wracam do zdjęć i filmów z tej wyprawy. Szczególnie wrażenie zrobiło na mnie zobaczenie na żywo Orki, którą do tej pory znałam dobrze z filmów przyrodniczych. Mnie dorosłej osobie zrobiło to niesamowitą frajdę, więc domyślam się, że dzieci oszaleją z radości. Podsumowując, jest to świetne miejsce dla każdego. Zachęcam do poczytania informatorów, aby w pełni opisać co można tam zobaczyć, musiałbym stworzyć odrębny tekst.

Krajobraz na wyspie jest przepiękny, ale dość specyficzny. Wyspę okala Ocean Atlantycki, plaże są szerokie świetnie przygotowane dla turystów regularnie sprzątane i wyposażone w publiczne prysznice oraz przebieralnie. Piasek natomiast całkiem inny niż w Turcji czy Grecji, albowiem szary jak popiół, miało to swój urok, ja jednak pozostaję fanką jasnej plaży. Natomiast z przyjemnością kosztowałam plażowych kąpieli, morze bezapelacyjne działa na mnie kojąco w każdej postaci. Charakterystyczny wygląd tych plaż jest związany z budową po wulkaniczną wyspy, dlatego też właśnie tutaj możemy zwiedzić wulkan. Mnie niestety nie wystarczyło czasu na zdobycie jego szczytu, mam nadzieje, że jeszcze kiedyś odhaczę to na mojej życiowej liście. Ogólnie wyspa jest stosunkowo mała a okolica, w której mieszkałam była tak ciekawa, że same spacery wystarczyły, aby odkryć ciekawe restauracje czy zobaczyć przepiękne widoki. Za dnia więc spędzałam czas na cudownej plaży, a wieczorami spacerowałam z moją siostrą po promenadzie. I tutaj znowu pojawia się kolejna odsłona okolicy, tym razem ta nocą. Codziennie w prawie każdej knajpce położonej przy samym morzu była muzyka na żywo. Lokalni wokaliści wyścigali się w pomysłach na cover, a nawet przebierali się za sławnych piosenkarzy. Dodatkowo podczas naszego pobytu złożyło się, że na Teneryfie była Noc Świętojańska, szczególnie hucznie obchodzona właśnie w tym regionie. Tego wieczora na plaży pali się ogromne staranie stworzone drewniane kukły. W dzień przesilenia rano można je podziwiać jako wystawione dzieła sztuki na plaży. Przez cały ten czas towarzyszy temu ogromny festyn nad samym oceanem z kilkoma scenami, ukazujący występy kreatywnych muzyków. Muszę powiedzieć, że roi się tam od bardzo dobrych artystów. Tworzą malownicze otoczenie dla tego miejsca. Idąc, co chwile można było podziwiać coś innego. A to wielowymiarowe budowle z piasku, a to przedziwną techniką namalowane obrazy czy drewniane rzeźby. Na pobliskich straganach można dostać mnóstwo przepięknych pamiątek wykonanych własnoręcznie. Tutaj szczególnie jest to biżuteria ze skały wulkanicznej i wyroby drewniane. Rzecz jasna zabrała kilka tych piękności do Polski.

Podsumowując, muszę przyznać, że wyspę obdarzyłam wielkim sentymentem, który nakazuje mi tam kiedyś wrócić. Odpoczęłam i naładowałam baterie, a wilgotny klimat sprzyjał mojej skórze jak nigdzie dotąd. Przeżyłam niezapomnienie chwilę i z czystym sumieniem polecam odwiedzić, chociażby z uwagi na wspaniałą kuchnię, krótko mówiąc niebo na talerzu i w sercu.

Brak danych
Projekt i realizacja: www.internet.media.pl
Brak danych
{"path":"teneryfa"}
{"menu":"menu","logo":"logo","row-1":"row-1","row-2":"row-2","row-3":"row-3","about":"about","footer":"footer","cookie":"cookie","author":"author","footer-sitemap":"footer-sitemap","social-media":"social-media","title-row":"title-row","title-col":"title-col","submenu":"submenu"}